Słuchajcie, dzisiaj jestem w takiej euforii, (na serio, nie wiem co się ze mną dzieje, cały czas jestem szczesliwa) że napisałam trzy, długie rozdziały na raz, więc myślę że będą się ukazywały co dwa-trzy dni, jeśli przyjmiecie ten w miarę dobrze :)
-Lukey, jestem już!-krzyknęłam wchodząc do domu. Z góry zszedł chłopak, nazywany często moim bratem.
-Jak było?-zapytał z uśmiechem na twarzy.
-Zajebiście!-wrzasnęłam skacząc, po czym podbiegłam do niego i przytuliłam mocno.
-Matko, skąd ten entuzjazm? I skąd ta koszulka?-zaśmiał się głośno, również tuląc mnie do siebie.
-Kiedyś się dowiesz idioto!-pocałowałam go w policzek i zwiesiłam na szyi.
-Idę dzisiaj na mecz, masz ochotę?-trochę się uspokoiłam, jednak dalej buchała ze mnie radość.
-Nie, może kiedy indziej. Jadę do gitarę...
-Przecież masz już trzy?!-krzyknęłam.
-Kolejna nie zaszkodzi.-uśmiechnął się.-Wiesz co młoda, wydaje mi się, że przydałby nam się pies, co o tym sądzisz.-Chłopak uśmiechnął się i oparł o moje ramię.
-Matko, tak, husky! Dałabym mu na imię Malibu, tak jak pies Nasha, i wtedy by było idealnie!
-Spokojnie, właśnie trzeba by nad tym pomyśleć. Dobra ja lecę, wieczorem będę. Pa, kocham cię.-przytulił mnie i pocałował w czoło.
-A ja ciebie nie.-uszczypnęłam go w bok, dodając po chwili.-No może trochę.
-Spieprzaj małpo.
-Sam spieprzaj na drzewo banany obciągać!
-Kocham cię.-powiedział i wyszedł z domu.
-Ja ciebie też.-odparłam i wbiegłam po schodach na górę, do swojego pokoju.
Włączyłam laptopa, a w miedzy czasie puściłam na telefonie piosenkę "The Traveling" (Na pewno każdy zna, jak oglądał Madagascar). Odłożyłam urządzenie i postanowiłam się przebrać. Wcześniej jeszcze otworzyłam okno, gdyż w moim pokoju było duszno. Podeszłam do szafy I postanowiłam ubrać się w jeansowe, krótkie spodenki koloru czarnego i już miałam zamiar wkładać żółty crop top (nie wiem czy dobrze napisałam) w banany, jednak przypomniałam sobie o koszulce od Neymara. Wzięłam ją do ręki i przyłożyłam do ciała.
Była mi po połowę ud. Spojżałam na siebie w lustrze i roześmiałam się głośno. Odłożyłam ją, uznając, że włożę ja dopiero za te trzy godziny, a póki co, ubiórę crop top. Przebrałam się więc i usiadłam na łóżku, biorąc laptopa na kolana. Nie wiedziałam, co będę robić przez ten wolny czas, gdyż pewnie spędzę go na nudzie.
Przejżałam Facebooka, potem Aska, a na koniec YouTube.
PewDiePie dodał trzy nowe filmiki.
Dobra, to już mam co robić.
Włączyłam pierwszy i wygodnie usiadłam na łóżku, biorąc czarną poduszkę i oplatająć ją rękami.
*
Mniej więcej w połowie ostatniego filmu, który cholernie chciałam obejrzeć, ktoś zadzwonił do mnie na Skype.
Calum.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę, a po chwili na ekranie pojawiła się twarz chłopaka.
-Hej młoda.
-Siemaneczko pałko, co cię do mnie przypałętało?
-Sama jesteś pałka. Co to już do przyjaciółki nie można zadzwonić?
-Można, czy ja mówię, że nie? Ale jak coś to masz zajebiste wyczucie czasu, gdyż przerwałeś mi oglądanie PewDiePie (pomocy, jak to się odmienia?)-założyłam ręce na piersi i udałam obrażoną.
-Matko, przepraszam...
-W ogóle to, nie wiem czy wiesz, ale okazało się, że jednak...że...-nagle do głowy wpadł mi 'genialny' pomysł.
-Że co?
-Że jestem w ciąży.-wypaliłam powstrzymują śmiech.
-Co?! Z kim?!-wrzasnął.
-No a jak myślisz, idioto?
-Matko jedyna, nie mów ze z Lukiem! O luju, nie dość, że chłopaczyna niedojebany, to jeszcze dziecko z własną siostra sobie zrobił, no co za patolka...-westchnął chłopak.-Ale serio, z nim?
-Calum, jesteś głupi, głupi, czy głupi?
-Nie ma czwartej opcji?
-Jest, a mianowicie: jesteś głupi.
-Przyjmijmy, że jestem, mimo iż nie jestem. To z kim?
-A jak myślisz?
-No nie wiem, mówię, że z Lu...
-Z tobą kretynie, z tobą do cholery no.
Spojżałam na niego, gdyż w jednej chwili spoważniał a jego mina wyrażała wszystko.
-Cholera jasna, co ty pieprzysz? Jak to ze mną...
-No z tobą.-Schowałam twarz w dłonie, jedynie po to by się uśmiechnąć.
-Na jaja mojej matki, mam przesrane! Jak się dowiedzą moi rodzice, to mnie wydziedziczą! Mam 18 lat i zamiast chodzić do szkoły, będę siedział z dzieckiem!
-Spokojnie, żartowałam.-Roześmiałam się, a on odetchnął, opierając twarz o dłonie.
-Nie rób tak więcej, nawet nie wiesz jak się zesrałem.
-No a tak na serio, to po co dzwonisz? Nie widziałam cię...kilkanaście godzin.
-Bo mam sprawę...
-Jaka sprawę i czemu akurat do mnie z tym przychodzisz?
-Ponieważ, tylko ty tak świetnie znasz Bru. Widzisz bo, jestem idiotą, i... Jakby to powiedzieć, ja... Byłem na domówce, już jakiś czas temu i była taka dziewczyna i...
-Co za kretyn...
-Ja nie chciałem.
-Każdy się tak tłumaczy. Nie wiesz co masz zrobić, bo z jednej strony boisz się, że Bru się dowie i z tobą zerwie, a z drugiej nie chcesz jej mówić i przepraszać, mimo iż jest ci ciężko z tym co zrobiłeś i masz teraz wyrzuty sumienia?
-Boże, skąd ty to wszystko wiesz?
-To odrębny temat. Wiesz co powinieneś zrobić? Zerwać z nią, Cal.
-Co?! Nie ma mowy, niby dlaczego?!
-Słuchaj zjebie, całowałeś się z inną dziewcz...
-Nie całowałam się z nią...Bo widzisz, my...
-Kretyn do kwadratu. Na prawdę, jak ty mogłeś? Nie wiesz chyba co właśnie tracisz...
-Tracę zajebistą dziewczynę...
-Powiedz jej to i zerwij z nią, bo gdybyś naprawdę ją kochał, nie uszczęśliwiał byś się inną, Calum.
-Pomyślę nad tym, ale błagam... Nie mów jej nic.
-To nie jest moja sprawa, tylko wasza, wiec po cholerę mam się wtrącać.
-Dziękuję Vanessa.-uśmiechnął się.-Musze juz kończyć, umówiłem się z Michaelem. Pa, kocham milion.
-Nie musisz dziękować idioto. Ja też, pa.-uśmiechnęłam się szeroko I rozłączyłam połączenie.
Spojżałam na zegarek, była 19:51. Uznałam, że zdążę jeszcze dokończyć oglądanie.
Włączyłam wiec filmik który skończył się o 20:03.
Wyłączyłam więc laptopa, rzuciłam go lekko na poduszki, później przebrałam się w koszulkę od Ney'a, która miała jego numer, czyli 11, a pod spodem napis 'Dla mojej księżniczki' i jego autograf. Naciągnęłam ją na siebie, włosy związałam na czubku, poprawiłam makijaż, który składał się z tuszu do rzęs i kredki, gdyż na taki upał wolałam nie nakładać podkładu czy pudru.
Dopiero przed wyjściem, zorientowałam się, że wyglądam dziwnie, gdyż koszulka była tak długa, że zakrywała moje spodenki.
Wzruszyłam jedynie ramionami, po czym wyszłam z domu, zamykając go na klucz. Na zewnątrz było okropnie duszno, a ja widząc chłopaka ubranego w długie spodnie i bluzę otworzyłam szeroko oczy, powstrzymując się od śmiechu.
-Cholera nie mam wejściówki...-Stanęłam w miejscu, a do głowy wpadł mi pomysł zadzwonienia po Cesca. Wyjęłam wiec telefon i wybrałam jego numer. Odebrał po trzecim sygnale.
-Hej słońce, co jest?
-Hej, nie mam biletu. Nie wpuszczą mnie.
-Andres o wszystkim wie, nie masz się o co bać, do tego znacie się przecież.
-No tak, racja, dzięki. Em, jest może gdzieś tam Ney?
-Jasne, a co?-Zaśmiał się głośno, a w tle słychać było jeszcze śmiech Gerarda.
-Poprostu tak pytam. Dobra dzięki, widzimy się...za chwilę.-uśmiechnęłam się i rozłączyłam.
Wejście na stadion było niemożliwe, gdyż zebrało się tam multum kibiców. Zauważyłam jednak kolejkę, która prowadziła do jednych z drzwi wejściowych. Miałam szczęście, gdyż stał tam właśnie Andres. Zawołałam go po imieniu, a ten, gdy tylko udało mu się mnie wypatrzeć, zawołał mnie do siebie. Czułam na sobie, ten wypalający we mnie wzrok setek ludzi, których zainteresowała obecna sytuacja. Przepchałam się więc prze tłum i z uśmiechem podeszłam do mężczyzny.
-Witaj Vanessa, dawno się nie widzieliśmy.-odparł promiennie i dodał.-Chłopcy kazali przekazać, żeby wpuścić cię do loży (nie wiem jak to się nazywa, ale chodzi o to, gdzie siedzą różne ważne osoby), gdyż będzie tam Shak. Mam nadzieje, ze trafisz.
-Jasne, dzięki.-przeszłam przez bramkę i poszłam przed siebie. Tak naprawdę, to nie wiedziałam czy trafię, miałam jedynie taka nadzieje. Skręciłam wiec w lewo, gdyż tamten korytarz, prowadził do kolejnego, którym doszła bym tak gdzie chciałam.
-Nie przywitasz się nawet? Taka z ciebie przyjaciółka?-usłyszałam za sobą, na co odwróciłam się i zobaczyłam moich chłopców.
-Gdybym tylko was widziała...-Podeszłam do każdego z nich, tuląc mocno. Cesc nie chciał mnie puścić, jednak wystarczyło dźgnąć go w bok i odpuścił.
-Ładna koszulka, skąd masz?
-Dostałam od Neymara. Tak w ogóle, to gdzie on jest?
-Jestem, jestem.-jak na zawołanie wyszedł zza rogu, poprawiając jeszcze sznurówki.-Hej królewno.-uśmiechnął się podchodząc do mnie i obejmując mnie.-Ubrałaś ją.
-Obiecywałam, że ubiórę, więc czemu mialabym nie?
-Nie wiem, tak jakoś. Myślałem, że w ogóle nie przyjedziesz.
-Przestań.-Odkleiłam się od niego i już chciałam odejść, jednak złapał mnie za rękę.
-Jak to, tyle? A buzi to nie dostane?-wystawił policzek, na co zaczerwieniłam się, gdyż obok nas stało kilkunastu rozanielonych naszym widokiem piłkarzy.-No proszę...
Spojżałam na niego i podniosłam się na palcach by pocałować go w policzek, jednak on w jednej chwili odwrócił głowę, przez co pocałowałam go w usta. Przytrzymał mnie za plecy, nie pozwalając odejść. Czułam, że moje policzki poprostu się palą, jednak to był wtedy jedynie szczegół.
-Jak słodko, jejku!-wrzasnął Gerard, którego wcześniej z nami nie było. Podbiegł do nas, składając ręce.-Też dostane buzi?
-Spieprzaj.-Neymar zaśmiał się.
-Jasne, że tak.-odparłam, na co wysoki mężczyzna pochylił się i dostał buziaka w policzek.
-Co?! Będę zazdrosny...-powiedział Brazylijczyk i zrobił smutną minę.
-Nie płacz.-przytuliłam go mocno.-Macie dzisiaj wygrać!
-No raczej, innej opcji nie przewiduje.-uśmiechnął się Dani.
-Idę. Widzimy się po meczu.-westchnęłam I chciałam odejść.
-Czekaj słońce, nie tak szybko!-wrzasnął Cesc I zatrzymał mnie.-Musze wam udzielić błogosławieństwa.-złożył dłonie razem i zamknął oczy, jednak po chwili otworzył je.-Ale wiesz, gdyby Ney okazał się Idiotą, to zawsze możesz przychodzić do mnie. Taka lepsza i przystojniejsza wersja jego.-zaśmiał się głośno, ukazując dwa rzędy białych zębów.
-Zapamiętam.-odpowiedziałam, chcąc zrobić na złość Brazylijczykowi.-A teraz, pozwólcie odejść mi w spokoju.-Puściłam rękę Neymara, która nawet nie wiem kiedy złapałam i odeszłam w druga stronę.
*
Mecz rozpoczął się zaledwie kilkanaście minut później, gdy ja już siedziałam na swoim miejscu i gadałam z Shakirą i Antonellą, którą dzisiaj poznałam i okazała się równie świetną osobą jak Shak.
-Van, w ogóle to, Gerard mi mówił, że ty i Ces, to coś ten tego, no wiesz...
-Co?! My?! Co on pieprzy... Cesc jest straszy ode mnie o jakieś dwanaście lat. Ja i on...nie, nawet nie ma takiej opcji!-odparłam, jednak chwilę później przypomniałam sobie, sytuacje z domu Neymara.-Nie i kropka.
-Okej, rozumiem.-uśmiechnęła się, po czym wszystkie wróciłyśmy do oglądania meczu.
Była zaledwie szósta minuta gry, a już padła bramka ze strony gospodarzy.
Wstała i zaczęłam się uśmiechać, gdyż to Neymar strzelił.
Uniósł wzrok i dłonie do góry, patrząc na niebo. Po chwili koledzy zaczęli do niego pobiegać. Nie minęła długa chwila, a gra była kontynuowana.
W pierwszej połowie padły jeszcze dwie bramki, które strzeli najpierw Cesc, a potem Leo.
Chłopcy zeszli z boiska, na chwilę przerwy, a ja w tym czasie postanowiłam zobaczyć, czy nikt do mnie nie pisał, ani nie dzwonił. Wyjęłam wiec telefon i odblokowałam go.
Lukey: Kiedy wrócisz, martwię się...
Me: Nigdy, pacanie.-odpisałam i czekałam ma odpowiedz, która przyszła po chwili.
Lukey: Nie kochasz mnie już?
Me: Dopiero skończyła się pierwsza połowa i nie, nie kocham.
Me: Żartuje, jesteś moim ulubionym bratem.
Lukey: Oh, jakie wyróżnienie, szkoda, że masz tylko jednego brata.
Me: Zawsze można pomarzyć o jakimś normalnym bracie.
Lukey: Idiotka :3
Me: Ciota.
Lukey: Z ciebie jest, piczko.
Me: No chyba z ciebie deklu, spadaj!
Lukey: Deklu?! Taka z ciebie siostra, tak się do starszego, ukochanego braciszka zwracasz?! Ja sobie to wszystko zapamiętam, ty tępa dzido jedna!
Me: Lukeeey...
Lukey: Coooo?
Me: Gówno, 1:0. Kocham cie bardzo, wiesz?
Lukey: Wiem, ale ja ciebie bardziej <3
Me: Nie, bo ja! ;*
Lukey: Spieprzaj szmatooo kc <3
Me: Dobra, spadaj zjebie, mecz się zaczyna. Kocham xx
Lukey: kcnnś pa <3
Zablokowałam telefon i powróciłam do oglądania meczu.
×Siemson kochani! <3
Jak Wam się podoba rozdział? Bo mnie się wydaje, że coś jednak nie pykło, i zjebalam :')
Do kolejnego! <3