czwartek, 26 lutego 2015

8~Nie żałuj umarłych. Żałuj żywych.

Usłyszałam jedynie jego śmiech.

-No czy ty po ludzku nie rozumiesz, co ja do ciebie mówię, naprawdę!-wydałam się na chłopaka, który jakby nie wiedział, że ma spać na ziemi, wtrynił się na moje łóżko. No czy ja mam po Chińsku mówić?!
-Ale ja tylko pilnowałem ci wyrka, a ty od razu na mnie krzyczysz.-westchnął i ani myślał o przeniesieniu się na podłogę
-Dobrze, a teraz sio.-Wlazłam na łóżko i popchnęłam chłopaka z plecy. Oh, niedobra ja.-Dlaczego nie pójdziesz do siebie do domu?
-Bo mi się nie chce z powrotem zapieprzać do domu, jeszcze z buta, a mieszkam daleko.
-Fascynujące...
-A może obejrzymy jakiś film!-wrzasnął chłopak i skoczył na łóżku.
-Wiesz która jest godzina?!
-Zaraz ci powiem.-spojżał w telefon.-Jest 0:28.-uśmiechnął się, chyba nie rozumiejąc sarkazmu w moim "pytaniu".
-Istny debil.-westchnęłam.
-To co oglądamy?-całkowicie zbył moje pytanie.
-Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar obejrzeć ciemność...śpiąc.
-Oh Vanessa, przesadzasz, jeszcze młoda godzina, no nie daj się prosić!-krzyknął.
Czy ten człowiek nie ma umiaru?!
-Oh, no dobrze, to niech Królewicz Neymar wybierze jakiś film, a ja idę po popcorn.
-Uważaj, bo będziesz gruba...-powiedział cicho, jednak na tyle głośno, że ja słyszałam.
-Nie dla mnie, tylko dla ciebie czopku. Ja w przeciwieństwie do niektórych, dbam o siebie i nie jem po 19.-powiedziałam i udałam się do kuchni. Miałam cichą nadzieję, że Neymar wybierze jakiś ciekawy film, nie żaden romans czy dramat. Popcorn zrobił się dość szybko i już 5 minut później otwierałam drzwi od swojego pokoju.
To co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania, nagle zaczęłam się śmiać jak jakaś debilka, a chłopak spojżał na mnie z miną typu "Wtf?!"
-Co ty do jasnej cholery zrobiłeś z moim łóżkiem?!-zaczęłam krzyczeć przez śmiech.
Wyglądało to jak taki mały fort; poduszki były postawione jak ściany, na nich kołdra i koce. Kilka moich pluszaków z którymi zwykle spałam (i o których nikt nie miał wiedzieć) siedziały po bokach. Wyglądało to przekomicznie.
-Wybrałem nam film.-zbył mnie, na co tylko westchnęłam.
-To pochwal się jaki.
-Taki cudowny film, który na pewno ci się spodoba."Efekt Motyla".
-Podobno fajny...-westchnęłam i usiadłam na łóżku, a Brazylijczyk włączył film.
-A gdzie mój popcorn?-zapytał.
-A proszę bardzo.-podałam mu miskę.-Udław się.
-Oh dziękuję, jaka ty miła jesteś.
-Wiem o tym, dla ciebie wyjątkowo bardzo.-rzuciłam i skupiłam się na filmie.
Popłakałam się, gdzieś w 3/4 części filmu. Film był cudowny, wcześniej słyszałam coś o nim, jednak naprawdę był świetny, a wcześniejsze opinie, nawet w połowie nie opisywały jego ideału.
Skończył się , a ja nadal płakałam.
-No nie płacz, nie fajnie tak płakać.-powiedział Neymar.
-Ten film był zajebisty.-westchnęłam.
-E tam, znam go na pamięć.-powiedział w ogóle nie zainteresowany.
-Słucham?! To po co chciałeś go oglądać?
Ten lekko się zmieszał.
-No bo, y ten...Bo fajny.-wzruszył ramionami.
Spojżałam na zegarek, była prawie 4 rano. Nie no super poprostu...
Położyłam się na własnym łóżku (juz uporządkowanym) i przykryłam kołdrą.
Po jakiejś dłuższej chwili, materac po mojej prawej stronie ugiął się pod jakimś ciężarem.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam jego. Leżał z telefonem w ręce i w ogóle nie zwracał na mnie uwagi.
-Księciuniu chyba się zapomniał.-powiedziałam dosyć głośno.
-Na podłodze jest cholernie zimno, więc uznałem, że nie ma po co marnować wolnego kawałka łóżka.-wyszczerzył się ukazując dwa rzędy białych zębów.
-Może jeszcze poematy zaczniesz pisać, bardziej skomplikowanymi sło...-przerwałam, słysząc, że coś tłucze się o okno. Deszcz, i to dość mocny. Jeszcze by burzy brakowało...-Nie ważne. Dobranoc.-przytuliłam się do poduszki i gdzieś tam w duchu modliłam się żeby tylko nie zaczęło grzmieć.
-Ale wiesz, ja zwykle jak idę spać, to muszę się do czegoś przytulić...
-A poduszki ma?-zapytałam podnosząc głowę, jednak chwilę potem gorzko tego pożałowałam,  bo zagrzmiało cholernie głośno. Szybko schowałam głowę w poduszkę.
-Aaaaa, ja już rozumiem. Dzidziuś Van boi się burzy.-Neymar zaczął się śmiać.
-Ja boje się burzy?! Ja?-znowu podniosłam głowę, zaraz chowając ją w poduszce.
-Chodź tu do mnie i się nie bój.-powiedział cicho chłopak przysuwając się do mnie i przytulając mnie.
-Rozpędziłeś się chyba za bardzo. Cenie sobie przestrzeń osobistą. -odsunąłam się od niego najdalej jak tylko mogłam. Czułam jego wzrok na swoich plecach.
Nie minęło nawet 5 minut, a na dworzu było istne piekło. Naprawdę się bałam, ale jakoś nie chciałam mu tego pokazać.
-Neymar, śpisz?-zapytałam szeptem.
-Nie.-odpowiedział tak samo cicho.
Odwróciłam się przodem do niego, zarazem przysuwając, po czym wtuliłam w jego ciepły tors.
-Jeszcze przed chwilą mówiłaś, że cenisz sobie swoją przestrzeń osobistą.-zaśmiał się cicho.
-Nie gadaj tyle, tylko mnie przytul idioto...
Obudziłam się około 11. Okropnie chciało mi się spać, ale gdzieś za oknem niemiłosiernie głośno szczekał pies. Neymar na szczęście jeszcze spał, wiec najciszej jak tylko potrafiłam wstałam z łóżka i udałam do łazienki. Ubrałam się w czyste ubrania, czyli granatowa bluza z białymi napisami, czarne rurki, przypadkowa bielizna, i czarne skarpetki. Zmyłam resztę wczorajszego makijażu i nałożyłam nowy. Włosy związałam wysoko na czubku. Umyłam jeszcze zęby i wróciłam do pokoju. Neymar jeszcze spał, więc uznałam, że nie ma potrzeby go budzić. Cicho wyszłam z pokoju i udałam się na dół. Już z połowy schodów było słychać rozmowę pomiędzy dwiema osobami. Była to Miley i jakiś mężczyzna, po chwili usłyszałam też głos Luke'a.
Weszłam do salonu. Na kanapie siedział Luke, obok niego Miley, a przy ścianie stał mężczyzna, był może kilka centymetrów niższy od Luke'a, i dosyć dobrze zbudowany.
-Dzień dobry. Miley, kto to jest?-od razu padło moje pytanie.
-Kochanie, to jest Johnny...
-No dobrze, ale kim... Kim pan jest?-zwróciłam się do mężczyzny. Na pierwszy rzut oka wyglądał dość przyjacielsko.
-Myślę, że lepiej zrozumiesz jak wytłumaczy ci to Miley.-odparł wolnym i monotonnym głosem. Spojżałam na kobietę.
-Więc może od razu powiem, że to co usłyszysz dosyć cie zdziwi. No więc okazało się, że nie byłam tylko ja i twoja mama.-westchnęła i zaczęła bawić się swoimi palcami.
-Jak mam to rozumieć?-powiedziałam zdenerwowana. Zaraz miało się okazać, że ten pan to mój wujek? Brat mojej mamy i cioci, o którym nie nie wiedział? I pojawia się tak nagle po tylu latach?
-Johnny to brat mój,  jak i twojej matki...
-Dlaczego my nic o Panu nie wiedzieliśmy?
-Ja o was też nic wiedziałem.-odparł tym samy monotonnym głosem co wcześniej
Zapadła cisza. Nie ta cisza, która wciska człowieka w krzesło, i zaznacza paznokciami mocne okręgi na dłoni, nie ta cisza. Tylko ta, która zwykle zapada po śmierci ukochanej osoby, gdzieś tam w środku połączona z żalem, smutkiem i płaczem.
-Dajcie mi czas...-powiedziałam i wyszłam z salonu. Podbieglam do pokoju, trzaskając przy tym drzwiami i całkowicie zapominając o tym, że prawdopodobnie Neymar jeszcze śpi, ale dla mnie nie było to teraz istotne. Usiadłam pod drzwiami i poprostu zaczęłam płakać.
-Vanessa, dlaczego płaczesz, co się stało?-usłyszałam głos chłopaka, musiał już wstać.
-Nic się nie stało, poprostu coś mi do oka wpadło.-westchnęłam.
-Kogo ty chcesz oszukać? I dlatego, że coś ci wpadło do oka, to trzaskasz drzwiami i tak bardzo płaczesz? Chodź wstawaj.-powiedział i podał mi dłoń.-To powiesz mi co się stało?
-No bo...-usiadłam na łóżku, a on obok mnie.-Po co ci to wiedzieć?
-Ciekawość.-odparł krótko.-No powiedz, proszę...
-Co byś zrobił, gdyby okazało się, że twoja matka ma brata, o którym nikt, nigdy nie wiedział?
-Sam nie wiem...Pogodził bym się z tym, jednak chyba dopiero po jakimś czasie.-westchnął.-To jest ten problem?
Pokiwałam twierdząco głową.
-A gdzie jest twoja mama? I dlaczego nie powiedziała ci, że ma brata?
-Moją matka nie żyje.-Spojżałam na niego. Jego oczy były jeszcze ciemniejsze niż normalnie. Martwił się. Albo mi się poprostu wydawało.
-Przepraszam, nie wiedziałem...
-Brała narkotyki, okazało się potem, że jej organizm był poprostu za słaby. Ale było już za późno.-sama nie wiedziałam po co mu to mówię. Poczułam, że poprostu musze to komuś powiedzieć. Nikt miał o tym nie wiedzieć, oprocz mnie, Luke'a, Taty i Miley.Chciałam to zachować dla siebie. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Miałam wtedy 8 lat.
-Wróciłam!-krzyknęłam wchodząc do domu. Zdjęłam buty, a plecak rzuciłam gdzieś w bok.
Weszłam do salonu. Ojciec siedział na krześle przy stole, obok niego Luke. Płakał. W pomieszczeniu panowała dosyć dziwna atmosfera. Jak na nasz dom, to było...cicho, spokojnie?
-A gdzie jest mama?-zapytałam z uśmiechem.
-Mama nie żyje.
-Poszła gdzieś?
-To co słyszysz. Rano jak wyszliście do szkoły, mama zasłabła. Zadzwoniłem po pogotowie. W szpitalu okazało się, że mama wzięła za dużo czegoś bardzo niedobrego.-tłumaczył.
-Nie kocha nas?
-Kocha najbardziej na świeci, ale teraz mama jest aniołkiem,  najpiękniejszym na świecie. Poprostu mama popełniła błąd,  ale błędy zdążają się każdemu.-powiedział."

-Vanessa,  jesteś tu?-usłyszałam głos Neymara.
-Tak, tak, przepraszam.
-Jak to jest?
-Co jest?-Nie zrozumiałam jego pytania.
-Stracić najbliższą osobę..
-Cholernie źle. Miałam wtedy 8 lat, mało mnie to wzruszyło,  mało wtedy rozumiałam. Ale bolało...-znowu płakałam.-Czemu ona umarła? Może ty mi powiesz...
-Widocznie Bóg uznał, że już jest jej czas. Nikt tego nie wie, Vanessa, ale...Nie żałuj umarłych. Żałuj żywych.

Cześć kochani ♡
No to mamy juz 8 rozdział, jejku ostatnio tak mnie naszło na pisanie hahaha . Staram się żeby były w miarę długie, ale są takie...średnie? Hahahaha. 
Kolejna część już czeka na opublikowanie, ale to zależy tylko od was, bo ja piszę dla was, a nie dla siebie. Znaczy dla siebie też, ale bardziej dla was 😂
A oto jest nasz nowy bohater, w prawdziwym świecie, jest to Johnny Depp, w opowiadaniu ma na imię tak samo, nie zostało zmienione, bo jakoś inne mi nie pasuje.😂 Jak już mówiłam pod poprzednim postem, to mam nadzieje, ze wujcio Johnny jakoś się wpasuje 😁
5 kom=next

wtorek, 24 lutego 2015

7~Nie gadaj tyle, bo buzi dostaniesz.

-Luke, dzwoni ktoś?!-krzyknęłam z pokoju słysząc dzwonek.
-Siostrzyczko kochana najkochańsza, słoneczko moje, otworzyłabyś drzwi?-zapytał słodko.
-A może frytki ci jeszcze do pokoju przynieść?-warknęłam wychodząc z pokoju.
-Nie zaszkodziło by.-zaśmiał się Luke i wyszedł z pokoju. Zaraz po mnie zszedł na dół, a ja otworzyłam drzwi.
Myślałam, że go zabiję. Miało przyjść kilka osób, a przyszła cała Barca, może jeszcze z trenerem w gratisie.
-Wchodźcie.-przepuściłam ich w drzwiach.
-A, to my chyba domy pomyliliśmy...-powiedział Cesk.
-Fabsiu wchodź nie gadaj! O hej Vanessa!-uśmiechnął się Bartra, co ja odwzajemniłam.
-Hej.-wszyscy już weszli do domu. A ja mogłam się spodziewać, że ten piłkarzyk, y przepraszam Królewicz Neymar od siedmiu boleści przywlecze się tu za kolegami.
-O Vanessa hej.-powiedział.
-A przepraszam bardzo, od kiedy my na ty jesteśmy?-zdziwiłam się.
-Hmmm, pomyślmy, od jutra.-warknął.- A tak w ogóle to co ty tutaj robisz?
-Ja co tutaj robię? Ja?
-No tak ty. Wydawało mi się, że masz na imię Vanessa, a nie Luke. Pewnie ci nawet nie zapłacił, bo za słaba byłaś. No ale zmykaj już tam skąd przyszłaś.
-Przoszę powtórzyć bo nie zrozumiałam.-Tak naprawdę zrozumiałam, ale dziwiło mnie to jak bardzo można być bezczelnym, hamskim i... To było okropne, wręcz przykre.
-Mówię, że możesz już iść.
-Mam z własnego domu wyjść, bo szanowny pan Neymar bierze mnie za dziwkę?
Ten tylko zaśmiał się głupio i odszedł.
Nie mogłam pojąć, jak jeden, głupi i zadumany w sobie piłkarzyna, uważając się za Bóg wie kogo, może tak szybko zepsuć w miarę dobry humor.
Weszłam do salonu. Nie minęło nawet 15 minut, a na przykład taki Alves juz dawno był wstawiony. Siedział na stole i śpiewał piosenki. Zaśmiałam się pod nosem i zwróciłam do brata.
-To miało być kilka osób, a nie cała zgraja małp.-powiedziałam w miarę cicho.
-Oj siostra, przesadzasz.-od blondyna tez już było czuć alkohol.
"Szybcy to wy jesteście..."-pomyślałam I usiadłam obok dziewczyny z burzą blond włosów.
Zaraz, dziewczyna?!
-Shakira?!-prawie krzyknęłam, a ta podskoczyła na miejscu.
-Jezu, co się stało, jestem gdzieś brudna na twarzy czy gdzieś?!-zdenerwowała się.
-Nie, spokojnie, tylko poprostu...ty...nie spodziewałam się... tutaj...-powiedziałam.
-Och, widzę że się królewny poznały, no to super.-usłyszałam głos Gerarda, i zobaczyłam jego twarz, ale zaraz znowu gdzieś zniknął.
-A co tu robisz?-zapytała kobieta.
-Mieszkam. A pani?- zdałam sobie sprawę z tego, że to było głupie pytanie.
-Jaka pani.-zaśmiała się.-Shakira jestem.-podała mi dłoń.
-Vanessa.-odwzajemniłam gest.-Więc co tu robisz?
-Pilnuje Gerarda. Uwierz gdyby przyszedł sam, nie obudzili byście go przez tydzień.-zaczęła się śmiać. Miała bardzo ładny głos i ładne, białe zęby.-Wszystkich musimy pilnować, prawdopodobnie jesteśmy tu jedyne normalne.-powiedziała, a chwilę potem obie się śmiałyśmy.
-Co wy na to żebyśmy zagrali w butelkę?-zasugerował Gerard ledwo słyszalnie. Shakira miała go pilnować, ale jak tu upilnować takie duże dziecko. Była już 22:40 ale impreza trwała dalej.
Wszyscy byli już mocno upici,  nie mówiąc o Danim, który spał od kilkunastu minut.
Wszyscy oprócz Shakiry się zgodzili. Ja uznałam, że jak oni będą grać w butelkę to ja wyjdę z domu. Pogratulowałam sobie zajebistości i usiadłam na fotelu chcąc chwilę poczekać.
-A kto ma ochotę jeszcze się napić!-krzyczał Cesk stojąc nad wszystkimi z butelką "czegoś bardzo niedobrego".
-Dawaj lej.-powiedział Geri i podstawił koledze kieliszek, jednak czyjąś ręką z bardzo ładnie pomalowanymi paznokciami cofnęła Gerarda.
-Nie kochanie, ty juz nie pijesz.-powiedziała stanowczo.
-Ale kotku, jednego ostatniego...-prosił Pique.
-Ostatniego? Ostatni miał być jakieś 3 kieliszki temu, nie Gerard, już nie pijesz.
-Dobra.-Cesk usiadł na podłodze.-Ja kręcę pierwszy.
Uznałam, że to dość dobry moment na ucieczkę, więc wstałam i udałam w stronę wyjścia. Obejrzałam się jeszcze za siebie żeby zobaczyć czy nikt mnie nie zauważył. Na szczęście wszyscy grali. Odwróciłam się w stronę wyjścia, chcąc wyjść, jednak wpadłam na coś miękkiego.
-A koleżanka gdzie się wybiera?-zapytał ciemnooki chłopak i przytrzymał mnie abym się nie przewróciła.
-Następnym razem proszę tak nie robić. A nie, zaraz, następnego razu nie będzie.-odparłam I wyswobodziłam się z jego rąk.-Co pana to interesuje, gdzie ja idę?
-Twój brat powiedział, że trzeba cię pilnować, bo możesz wyjść z domu.-wyszczerzył się. O dziwo w ogóle nie było czuć od niego alkoholu.
-Pił pan coś dzisiaj?
-Skończ z tym Pan, jestem Neymar.-podał mi dłoń.
-Vanessa.-westchnęłam i zbyłam ten "jakże bardzo miły" gest.-Możesz mnie teraz przepuścić?
-Nie mogę.-powiedział I oparł się o drzwi wyjściowe. Uznałam, że jak mnie nie wypuści, to trochę się z nim podroczę
Stanęłam naprzeciwko niego
"Jejku, ale on wysoki"-pomyślałam.
-No czekam.-powiedziałam patrząc na niego.
-To sobie jeszcze poczekasz kochanie.-uśmiechnął się.-Ile masz lat?
-Dlaczego każdy pyta o wiek?
-A tak o. No to powiesz mi?
-A wiesz, że nie ładnie pytać kobietę o wiek, geniuszu. Ale jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to 16.
-Co 16?
-No pytałeś ile mam lat. To mówię; 16.-westchnęłam i zobaczyłam jego zdziwioną minę.
-Jak to 16?
-No tak to, proszę pana, 16. A teraz proszę mi zejść z drogi do szczęścia.-chciałam się przepchnąć do drzwi, jednak wyglądało to bardziej tak, jakbyśmy się przytulali.
-A nie uważasz, że takie dzieci jak ty nie powinny wychodzić z domu o tak później porze.
-Nie twój interere.-powiedziałam i odpuściłam sobie wyście z domu.
Zdjęłam trampki i udałam się do kuchni.
-No czego ty ode mnie chcesz!?-zapytałam czując, że chłopak idzie za mną.
-Nudzi mi się, a jesteś tu jedną z dwóch osób nie zainteresowanych imprezą. To co robimy?-usiadł przy stole.
-No ja miałam zamiar wyjść, ale odpuszczam sobie.
-A gdzie ty w ogóle chciałaś iść?
-Za dużo chciałbyś wiedzieć. W ogóle co ciebie to wszystko interesuje, podobno mnie nie lubisz!?
-No wiem.-powiedział, a ja wyszłam z kuchni, bo obecność tego człowieka zaczynała mnie irytować.
-O matko...-powiedziałam szeptem patrząc na to wszystko. A ja się dziwiłam  czemu tu tak cicho.
-Neymar!-krzyknęłam najciszej jak mogłam. Ten przyszedł do pokoju. Jego reakcja była podobna do mojej.
-Chodź, pomożesz mi.-westchnęłam.
-We dwoje sobie nie poradzimy, czekaj zadzwonię po Sancheza.-odparł i wyjął telefon. Odebrał po pierwszym sygnale.
-Zaraz będzie, mieszkacie nawet blisko siebie.-uśmiechnął się.
-Ja sobie śpię, a tu nagle dzwonisz, wiesz co Ney... A kiedy ty się przeprowadziłeś? -Sanchez wpadł do domu i zaczął krzyczeć. Neymar szybko zatkał mu usta dłonią.
-Nie gadaj tyle, bo buzi dostaniesz.- Zaśmiał się chłopak.
-Od ciebie, nie dzięki. Ale od twojej pięknej koleżanki, czemu nie.-uśmiechnął się Sanchez, a ja się zaczerwieniłam.-Jak masz na imię?
-Vanessa.-podałam mu dłoń.
-Alexis.-odwzajemnił gest.-Więc w czym mam wam pomóc?
-W zaniesieniu ich.-pokazałam na salon.-Tam.-pokazałam do góry.
Chłopak wszedł do salonu i aż się wystraszył.
-Co tu się działo!
-Zadaje sobie to samo pytanie.-zaczęłam się śmiać.
Neymar i Alexis uznali, że nie mają zamiaru nosić Gerarda, więc postanowiliśmy zostawić go na dole, tak samo jak Shakirę (która też trochę wypiła, a miała pilnować męża) i Daniego,  który za każdym razem, kiedy chcieliśmy go podnieść, krzyczał, że nic nie zrobił i nie pójdzie do więzienia. Resztę zanieśliśmy na górę, jakoś udało nam się ich pomieścić na 5 łóżkach (podłoga plus ). Zostało wolne jedynie to w moim pokoju, chociaż na podłodze miał spać  Bartra, ale Ney uparł się, żeby Marc spał u Miley. Trochę nam to zajęło, ale przynajmniej wszystko było w porządeczku. Sanchez już poszedł, więc zostałam z tylko jednym problemem, a mianowicie Neymara.
-Ja idę spać, nie wiem jak ty.
-No ja też idę spać.-powiedział i rzucił się na moje łóżko.
-Ale zaraz, zaraz, kto powiedział, że na moim łóżku. Zobacz ile masz miejsca na podłodze.-powiedziałam i weszłam do łazienki. Usłyszałam jedynie jego śmiech.

Hej wszystkim ❤
Ah ten Neymar hahaha ;*
Ostatnio coś za szybko wam te rozdziały daje hahahah :'D A w kolejnym pojawi się nowy bohater, który dosyć namieszać w życiu Vanessy jak i Luke'a. Pewnie go znacie, bo to aktor, i to dosyć sławny. Mam nadzieje, ze jakoś "zaklimatyzuje" się w opowiadaniu 😂
4 komentarze=next

środa, 18 lutego 2015

6~Kilka łez poleciało po moim policzku...

-Naprawdę, to znowu ty? Tak bardzo Ci się nudzi, nie wiem nie masz co robić w domu, czy gdzieś tam, nie interesuje mnie to, ale czego chcesz ode mnie?-drzwi od szatni się otworzyły, a zdenerwowany piłkarzyk zaczął na mnie krzyczeć. Co on sobie wyobrażał?
-Słucham? Nic od ciebie nie chce, nigdy nie chciałam, i nigdy nie będę chciała, więc może łaskawy pan Neymar da mi święty spokój?!
-Ja mam dać spokój tobie, ty chyba śmieszna jesteś, ja tak łatwo nie odpuszczam kochanie.-uśmiechnął się hamsko.
"Oh, to ciekawie się zapowiada to "nowe życie"-pomyślałam i poprostu odeszłam za Luke'iem i Andresem.
Ale ci nagle wyparowali.
Szukałam ich jakieś 15 minut, prawdopodobnie obeszłam cały stadion dookoła, wiec tak szczerze to zbędne mi było ich szukanie, ale zaczynałam się martwić o brata.
-Gdzie wy jesteście no...-powiedziałam pod nosem.
-A kogo panienka szuka?-usłyszałam znany mi głos.
Zatrzymałam się w miejscu, po czym obróciłam na pięcie.
-O, Marc... No, że tak powiem, to zgubiłam brata.-zaczęłam się śmiać.
-Na Camp Nou nie trudno się zgubić.-podszedł do mnie z uśmiechem. Miał naprawdę bardzo ładny uśmiech, a jego charakterystyczne policzki dodawały mu ogromnego uroku, tak samo jak idealnie pasujące do niego zielone oczy. Na chwilę jakby zapatrzyłam się w nie, jednak szybko powróciłam do normalnego świata.
Chociaż nie wiem czy mogę to nazwać "normalnym" światem.
W ten niecały miesiąc zmieniło się więcej niż przez 16 lat mojego życia.
-Ile ty w ogóle masz lat?-niespodziewanie zapytał i wsunął dłonie do kieszeni spodni.
-16.-odparłam, a jego źrenice powiększyły się kilkukrotnie
-Ty masz 16 lat?
-Jak mam to rozumieć, bo zaczynam się bać.-powiedziałam lekko urażona i speszona, co on zauważył.
-Jejku Vanessa, przepraszam... To nie miało tak zabrzmieć,  naprawdę przepraszam, nie chciałem cie urazić.-powiedział.-Poprostu bardzo mnie to zdziwiło, co pewnie zauważyłaś, bo nie wyglądasz na tyle...
-A na ile?
-No, nie obraź się, ale wyglądasz na 18.-zrobił zbitą minę.
-Zwłaszcza z moim wzrostem.-westchnęłam monotonnym i lekko zrezygnowanym głosem.-Ale mniejsza z tym. Nic się nie stało.
-Na pewno?-znowu się martwił. Był przy tym uroczy, jednak tak na prawdę w ogóle mnie nie znał "no dobra, 3 godziny łoo", i nie wiem czemu tak się przejmował.
Roześmiałam się serdecznie.
-Naprawdę nic. Marc, masz dziewczynę?- zapytałam. Może, a nawet na pewno dziwnie to brzmiało, ale to nic.
-No...Tak mam. A dlaczego pytasz?
-Bo trafiła na cudownego chłopaka. Nie znam drugiego, który martwił by się o uczucia osoby, którą ledwo zna.-westchnęłam.
-Nie wiem co mam ci powiedzieć. Dziękuję - uśmiechnął się i patrzył na mnie tymi swoim dużymi oczami.
Trwało to dość długo.
Chyba zbyt długo, zaczęłam się denerwować.
-Yyy, wiesz co ja muszę iść i szukać brata.
-Pomóc ci?
-Nie, nie musisz, pewnie zaraz ich znajdę, muszą gdzieś tu być.-odparłam i poprostu odeszłam zostawiając chłopaka w dosyć dziwnej sytuacji.

-Wróciłem!
Wstałam z mojego miejsca na sofie w salonie i szybkim krokiem udałam do hallu.
-Ja cie kiedyś zabije własnymi rękami, uduszę cię poprostu!-zaczęłam krzyczeć na brata.
-Ale co ja Ci zrobiłem?
-Zostawiłeś mnie samą na ogromnym stadionie w towarzystwie samych chłopaków. Taki z ciebie brat jest...
-Oh, przesadzasz. Trafiłaś do domu, czy nie?
-Powinnam się na ciebie tak bardzo, bardzo obrazić, ale nie umiem zbyt bardzo cie kocham.-przytuliłam go i poszłam do siebie.
Usiadłam na dosyć dużym parapecie biorąc telefon i słuchawki. Jak na razie wszystko zaczynało się tak sobie. A miało być zajebiście. Miałam nadzieję, że chociaż jutro będzie lepiej, chociaż po życiu można się wszystkiego spodziewać.
Odblokowałam telefon i Włączyłam pierwszą, lepszą piosenkę. Sama nie wiem po co, bo nie miałam najmniejszej ochoty na słuchanie muzyki. Spojżałam przez okno; robiło się ciemno, z tego okna było widać stadion. Dopiero teraz zauważyłam, że mam w pokoju dwa okna, ale to szczegół; na dworzu była ładna pogoda, słońce już prawie zaszło za horyzont, mimo iż byla prawie 22.Postanowiłam wyjść na dwór i tak też zrobiłam. Było ciepło.
Usiadłam na krawężniku przed domem, jeździło tędy mało samochodów wiec mogłam być pewna, że nie grozi mi rozjechanie stóp.
Byłam ubrana w to samo co wcześniej, a mimo późnej pory było mi gorąco.
Moją uwagę przykuło grono małych dzieci bawiących się na pobliskim podwórku. Śmiali się i bawili, mimo iż rodzice nawoływał ich do domu. Jedna z dziewczynek nawet przypominała mnie; miała ładne, duże oczka i długie bląd włosy, krótką, czarną spódniczkę i białą bluzeczkę. Siedziała w piachu i robiła zamki. Przypomniałam sobie siebie, jak ja byłam mniej więcej w jej wieku, i potrafiłam zajmować swój obecnie już cenny czas, właśnie zabawą w piachu, czy wygłupianiem się na placu zabawa. Zaśmiałam się na to wspomnienie, a moja uwagę przykuł piesek latający wokoło dzieci. Szczekał i merdał ogonem, jakby chciał im coś powiedzieć, pochwalić się czymś.
Nagle zachciało mi się wracać do domu. Zatęskniłam za Australią, tam zostawiłam wszystko, wszystko co w jakimś tam stopniu było dla mnie ważne.
Nagle też, zachciało mi się płakać, wręcz wyć. Nie wiedziałam że to tak boli, poczułam, że zjada mnie to od środka.
Kilka łez poleciało po moim policzku, rozkleiłam się, a obiecywałam kiedyś, że nie będę płakać...
Byłam słaba, zawsze jednak żyłam z myślą, że jestem silna.  
Wstałam z miejsca i poszłam do domu. Po drodze otarłam łzy.

-Vanessa...-usłyszałam kobiecy szept.  Powoli otworzyłam oczy.  Nade mną stała Miley.
-Tak?
-Ja wychodzę do pracy. Luke'a już gdzieś wywiało. Miłego dnia.-uśmiechnęła się i wyszła.
-Nawzajem.-odparłam i przytuliłam do poduszki chcąc zasnąć. Za oknem było słychać śpiew ptaków. Leżałam tak jeszcze godzinę i wiedziałam że już nie zasnę. Wstałam i poszłam się ubrać. Dzisiaj wybrałam białą bluzkę tak jak wczoraj, i granatowe rurki. Włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone. Zrobiłam lekki makijaż, umyłam zęby i zeszłym na dół. Na stole w kuchni leżał koszyk z owocami. Wzięłam jedno z kilku jabłek i poszłam do salonu. Ledwo usiadłam na kanapie, a drzwi od domu trzasnęły, a do pomieszczenia wpadł Luke.
-Gdzie ty byłeś tak wcześnie?-zapytałam.
-A mniejsza z tym. Mamy dzisiaj gościa, albo kilku.-powiedział z uśmiechem.
-Kogo?
-A no tak ja ci nie mówiłem...Wczoraj bylem z Leo, Gerardem, Ceskiem i Andresem na piwie. Okazali się bardzo fajni, wiec zaprosiłem ich do nas. Powiedzieli, że kogoś jeszcze przyprowadzą. Mają być na 18:00.
-To o 18 mnie nie ma. Wychodzę.
-Jak to? A jak Bartra przyjdzie to co ja mu powiem? Zostajesz.
-O co ci chodzi z tym Bartrą?
-O co ci chodzi z tym Bartrą?-powtarzał.- Widziałem jak rozmawialiscie wczoraj na korytarzu, podobasz mu się.
-Po pierwsze, kochany bracie Marc ma dziewczynę, po drugie nie podobam mu się.
- Tak czy siak zostajesz w domu i nigdzie nie idziesz.-odparł.
-Nie będziesz mi rozkazywał!
-Nie mam takiego zamiaru, ale jesteś pod moją opieką dzieciaczku, i nie pozwalam ci nigdzie wychodzić.
-Nie lubię cie Luke...
-Bo mnie kochasz, rodzeństwo musi się kochać. -uśmiechnął się przesłodko.
-Wmawiaj sobie i żyj w błędzie. Wychodzę!-zaczęłam zakładać buty.
-Mówię, że nigdzie nie idziesz.-chłopak nagle pojawił się w korytarzu i zasłonił swoim ciałem drzwi wyjściowe.
-No wypuść mnie!
-Nie 

Hej wszystkim ❤
Głupi wyszedł ten rozdział, i krótki trochę, kolejny postaram się żeby był lepszy. :)

poniedziałek, 16 lutego 2015

5~Kolega chciałby coś powiedzieć...

-Mów mi Marc. -podał mi dłoń.
-Vanessa, bardzo mi miło.-odwzajemniłam ten gest. Piłkarz uśmiechnął się i powrócił do treningu.
-Słuchajcie ja was tutaj zostawiam i wracam po was z końcem treningu, wtedy pokażę wam cały stadion.-powiedział Andres i odszedł.
Usiadłam na murawie chcąc podziwiać grę piłkarzy FC Barcelony. Biegali wokoło boiska. Kilku z nich wyglupialo się i śmiało. Ostatni chciał nadejdą ma stopy przedostatniego i przewrócić go. Ten uciekał najszybciej jak umiał.
-Ej, Lukey kto to był?
Brat usiadł obok mnie.
-Kto?
-No ten chłopak co na mnie wpadł...
-Marc Bartra. A dlaczego pytasz?
-A tak jakoś. Wymienisz ich wszystkich?
-No to pierwszy to jest Andres Iniesta,  dalej to Munir el Haddadi, Jordi Alba, Luis Suarez, Sergio Busquets, Ivan Rakitić, Marc Bartra, Gerard Pique i Leo Messi. No a przy bramce Marc-Andre ter Stegen,  Dani Alves , Javier Mascherano i Rafinha. Kilku nie ma.-skończył i dodał.-A co tak nagle się zainteresowałaś?
-No zobacz, przeprowadziliśmy się do Barcelony, trzeba kibicować Barcy.-powiedziałam.
-Mhhhh...No dobra, przyjmijmy, że ci wierzę. -zaczął się śmiać.
-Ej no, co ty chcesz ode mnie? Mówię ci prawdę, a ty masz jakieś problemy.
Ten już nic nie odpowiedział, jedynie zaśmiał cicho i odwrócił ode mnie wzrok.
-Neymar, no jesteś wreszcie!-podniosłam wzrok i spojrzałam na krzyczącego trenera. Patrzył w naszą stronę, jednak nie na nas, gdzieś tam trochę za nami. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka. Miał może około 1,80, po bokach wygolone włosy i brązowe oczy. Uśmiechnął się do trenera i podszedł w jego stronę, nie zwracając na nas najmniejszej uwagi. Chwilę gadał z Mou, po czym dołączył do swoich kolegów.
-A ten to kto?
-Neymar Junior.-odparł Luke.
Spojżałam na piłkarzy chcąc znaleźć chłopaka wzrokiem. Biegł właśnie w naszą stronę.
-A wy to kto? Wątpię, że pozwolono wam tu siedzieć. Idźcie sobie.-powiedział dumnie.
-No to wyobraź sobie, że pozwolono.-odparłam z przekąsem.
-Ej grzeczniej trochę. -warknął.
-Co ty sobie myślisz piłkarzyku,  że pępkiem świata jesteś?- lekko się zdenerwowałam.
-Zamknij się i poprostu stąd wyjdź!
-Sam się zamknij i hamuj trochę słowa do kobiet.-Luke poderwał się z murawy i stanął naprzeciwko piłkarza. A był od niego o wiele, wiele wyższy. Co miałam ja powiedzieć, jak ten cały Neymar ode mnie był wyższy o jakieś 20 cm, a Luke to już nie mówię.
-Dobra, dobra, spokojnie, już  mnie nie ma...-powiedział Neymar i odbiegł patrząc na mnie jak ty wzrokiem mówiącym "Jeszcze sobie pogadamy...".
-Jeśli każdy piłkarz FC Barcelony jest taki jak ten, to ja dziękuję...-powiedziałam.
-Nie są tacy. Sama z reszta wiesz, Marc jest bardzo fajny.
-Skąd ty to możesz wiedzieć,  nawet go nie znasz?
-No ale po tym, że Cię pchnął i przeprosił jeszcze się martwiąc, to można wywnioskować, że jest dobrym człowiekiem. Chociaż... szczerze mówiąc, to o Brazylijczyku sądziłem to samo, jednak pomyliłem się bardzo.-skończył.

*Neymar JR*
Zdenerwowałam mnie. Przychodzi na nasz trening i jeszcze bezczelnie ma do mnie problemy. Chciałem powrócić do chłopaków, jednak coś mnie zatrzymało.
-Ej, co to miało być?-usłyszałem głos Gerard Pique i jego dosyć dużą rękę na ramieniu.
-A coś miało być?
-Przecież widziałem wszystko. Ta blondynka i ten chlopak normalnie siedzieli, a ty podbiegłeś i zacząłeś jej coś wytykać.
-Gapiła się na mnie...
-Ja się też patrzę, a jakoś mnie nie wyzywasz.
-Co tu się dzieje?-podeszli do nas Leo Messi, Luis Suarez, Dani Alves i Bartra.
-Nic się nie dzieje, poprostu rozmawiamy sobie z Gerardem...
-Cudowna rozmowa, żebym się przypadkiem nie zakochał.-zakpił Leo.-No to kogo obraziłeś?
Gerard nawet nie dał mi powiedzieć.
-Tamtą dziewczynę.-pokazał na blondynkę.
-Leć przepraszać w tej chwili.-dodał Marc.
-A to niby czemu?-zdenerwowałem się.
-Temu, że twój przyjaciel cie o to prosi.-Bartra podszedł bliżej do mnie i powiedział mi to prosto w twarz.
-No dobra jejku...-przepchałem się przez nich i udałem w stronę dziewczyny. Nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi, patrzyła się gdzieś tam... W drugą stronę.
Ja i reszta zainteresowanych podeszliśmy  do jej i jego. Stałem mniej więcej 2 metry przed nią.
-Vanessa, bo...-powiedział Bartra.
Ta odwróciła wzrok i skrzywiła patrząc na mnie.
-Tak?-uśmiechnęła się do Marca.
-Kolega chciałby coś powiedzieć...-spojżał na mnie.
-No, ten...przepraszam.-powiedziałem nie szczerze, bo wcale nie miałem zamiaru jej przepraszać.
Patrzyła jeszcze jakąś chwilę na mnie. Czuła, że kłamałem.
-To fajnie.-zaczęłam się śmiać.

*Vanessa*
-A tu są szatnie.-powiedział Andres, mimo iż nie musiał nas o tym informować, bo było słychać, że tu są szatnie.
"-Ej, oddawaj to!-krzyczał Pique.
-Z kim tu się pisze, no Geri, nie ładnie, jak się Shak dowie, to się już pakować możesz...-śmiał się... wydaje mi się, że Leo.
-Pewnie pisze ze swoim chłopakiem, no Geri pozdrów go.-Bartra też zaczął się śmiać.
-Och, dzieci dajcie już spokój...-warknął Pique."
Nagle zaczęłam się okropnie głośno śmiać, nie mogłam się uspokoić.
"-Ej słyszycie to?

Heeeej♡
No, jakoś udało mi się napisać 5 rozdział 😀 Myślę, że wam się spodoba.
Kolejny dodam za 2/3 dni :)

piątek, 13 lutego 2015

4~Mów mi Marc...

-Chodźcie, pokażę wam wasze pokoje.-odparła kobieta i zaczęła wchodzić po schodach na górę. Ja j Luke poszliśmy za nią.

Dostałam naprawdę piękny i duży pokój. Może nie taki piękny jak ten w Australii... Jego ściany były pomalowane szarą farbą, meble były biało-czarne. Na podłodze leżał duży dywan o koloże neonowożółtym.
Położyłam swoją walizkę na podłodze obok łóżka i wyszłam z pokoju. Drzwi od pokoju mojego brata były centralnie naprzeciwko mojego. Ciekawa byłam jaki on ma pokój.
-Lukey!
-Czego?!
-Mogę wejść?-zapytałam.
-Jeśli musisz, to wejdź.-burknął, a ja nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi.
Pokój miał czarne ściany i białe meble. Na podłodze leżał taki sam dywan jak u mnie; neonowo żółty. Pokój był tak samo duży jak mój. Przeszkadzało mi jedynie to, że ściany były czarne. Może wyglądało to ładnie, ale przez to pokój wydawał się bardzo słabo oświetlony, jednak duże okno wychodzące na wschód w południe oświetlało pomieszczenie. To także by mi przeszkadzało, zwłaszcza w lato, kiedy chce się spokojnie pospać, to promienie słoneczne oświetlające cały pokój, budziłyby już o świcie.
-Ładnie tu masz.-odparłam raz jeszcze obiegając wzrokiem cały pokój.
-Wiem, wiem, mam widok na Camp Nou!-spojżał w okno.-Vanessa...
-Tak?
-Wiesz, że jesteśmy w Barcelonie?
-Doszło to do mnie w 50%...Musimy się przyzwyczaić.-powiedziałam.-Rozpakowałaś się już?-dodał.
-Jeszcze nie.
-To pospiesz się. Jak skończę, idę troche pooglądać okolicę.Masz ochotę iść ze mną?
-No czemu nie, mogę się przejść.-uśmiechnęłam się serdecznie do brata, on to odwzajemnił, po czym wyszłam z pokoju i weszłam do swojego.

Patrząc tak w okno i podziwiając widoki, przy czym słuchając jednej z fajniejszych piosenek tego lata w wykonaniu Indili. Na dworzu była dosyć ładna pogoda, słońce świeciło wysoko na niebie.
Skończyłam rozpakowywać swoją "szafę", z czego przebrałam się w krótkie spodenki koloru czarnego i białą bluzkę z krótkim rękawem.
-Vanessa, ja wychodzę!-usłyszałam krzyk mojego brata.
-Poczekaj na mnie dosłownie 30 sekund, już schodzę!-odkrzyknęłam i szybkim ruchem zgarnęłam telefon z łózka.
Moje długie bląd włosy związałam w wysokiego kucyka, po czym zbiegłam na dół.
-Ładnie wyglądasz.-chłopak uśmiechnął się patrząc na mnie.
-A dziękuję, ty też.-powiedziałam, mimo, iż każdy inny stwierdziłby, że blondyn wygląda przeciętnie, bo miał na sobie zwykłą, czarną koszulkę, czarne rurki i wysokie też czarne Converse. Mimo tego wyglądał zajebiście.
Włożyłam granatowe, już dość zniszczone Vansy i oznajmiłam bratu, że możemy iść. Problem pojawił się dopiero po wyjściu z domu, ponieważ nie znaliśmy okolicy i nie widzieliśmy gdzie mam się udać. Luke odrazu zaczął stawiać na tym, że chce iść na Camp Nou.
-No dobrze możemy iść na Camp Nou...-odparłam entuzjastycznie.-Ale potem zabierasz mnie na lody!
-Ale ty stawiasz.-zaśmiał się.
-Wiem co masz na myśli...I nie, ty zapłacisz.
-A z jakiej racji ja?!-udawał oburzonego.
-Z takiej, że twoja kochana siostrzyczka zapomniała z domu pieniędzy.
-No dobrze, dobrze...
Mogło się wydawać ze Camp Nou jest daleko, a jednak nie. Dotarliśmy tam po jakichś 10 minutach od wyjścia z domu.
-Z daleka nie wyglądał tak zjawiskowo...Jest naprawdę duży.-powiedziałam i dodałam. -I naprawdę cudowny.
-A wiesz jak podobno cudownie jest w środku?-Spojżałam na brata. Oczy mu się świeciły.
-Dawaj wchodzimy!-złapałam brata za rękę i pociągnęłam w stronę wejścia.
-Zwariowałaś?! Nie można!
-A to niby dlaczego? Zobacz tam stoi jakiś pan, wygląda całkiem miło. Co nam szkodzi zapytać?
-Może masz rację... No chodź,  raz się żyje.-powiedział i ruszyliśmy przed siebie.

-Przepraszam...-powiedziałam cicho do mężczyzny stojącego przy jednym z wejść.
-Tak? Jakiś problem?-uśmiechnął się,  a to był już dobry znak.
-Można wejść i pozwiedzać stadion?
-Ehhh... No raczej nie... Ale dla takiej pięknej pani mogę zrobić wyjątek.-uśmiechnął się starszy pan.
-A z bratem mogę wejść?
-Tak, proszę za mną. Dzisiaj pobawię się w przewodnika!-otworzył zakluczone wcześniej drzwi i kazał nam iść za sobą.
-Obecnie trwa trening, ale...
-Barcelona trenuje?!-Lukey ucieszył się.
-Tak, tak. Jeśli pa...W ogóle to jestem Andres. -przedstawił się i podał mi dłoń, a potem Luke ' owi.
-Ja jestem Vanessa.-powiedziałam.
-Luke.-powiedział stojący koło mnie blondyn.
-Chodźmy może najpierw zobaczyć trening chłopaków, potem pokażę wam cały stadion.
Szedł przed siebie, potem skręcił w prawo, znowu w prawo, potem prosto, w prawo i w lewo. Jakiś kawałek przed nami widać już było promienie Słońca i kawałek murawy.
-A trener nie będzie się denerwował?
-Mou jeszcze się ucieszy, że może pokazać swoich wychowanków.
Zaletą straszne pana było to, że uśmiech prawie w ogóle nie opuszczał jego twarzy, potrafił cały czas się śmiać i uśmiechać. Dziwiłam się, że nie boli go od tego twarz. Mnie by to męczyło.
Sama nawet nie wiedziałam kiedy, ale gdy powróciłam do świata, zorientowałam się,  że stoimy na Camp Nou...
-Tu jest nieopisalnie cudownie...-usłyszałam szept Luke'a.
Odwróciłam się na pięcie do tyłu chcąc object z rokiem cały stadion.
- No chłopaki, jeszcze tylko dwa kółeczka.- gdzie i za sobą usłyszałam krzyk, a następnie lekkie pchnięcie do przodu i ból w plecach. Poleciałam do przodu i dobrze, że stał tam Luke, bo inaczej bym się przewróciła. Ten w odpowiedniej chwilę złapał mnie w pasie i przytulił do siebie.
- Jejku, przepraszam nie zauważyłem cię.-Odwróciłam się i nagle przed oczami zobaczyłam wysokiego chłopaka z zielonymi oczami i charakterystycznymi kraterami w policzkach.-Nic ci się nie stało?
-Nie, wszystko jest okej, każdemu się zdarza.
-Na pewno nic ci nie jest?-zapytał raz jeszcze, a w jego oczach było widać strach.
-Wszystko jest dobrze.-powiedziałam pewnie.-Niech pan wraca do treni...
-Mów mi Marc. -podał mi dłoń.

Hej kochani♡
Odrazu chce was przeprosić,  bo kilka osób czekało na rozdział, a tu nie ma😢.
Poprostu mój stary telefo, całkowicie się zepsuł,  nic nie działało,  i przez prawie tydzień byłam odcięta od życia. Teraz mam już nowy telefon (i internet😀), wiec rozdziały będą.
Myślę że 5 rozdział pojawi się pojutrze, lub po pojutrze 😀.
Kolejna sprawa jest taka, że nie wiem, czy moje opowiadanie Wam się podoba, mnie się wydaje, że opowiadanie niezbyt mi wychodzi😢. Nie wiem czy mam kontynuować moje pisanie, wiec liczę na szczera opinie w komentarzu 😦.

środa, 4 lutego 2015

3~ Nie wypada proszę cioci...

Stałam w drzwiach swojego pokoju, płacząc cicho.Rozejżałam się po pomieszczeniu zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie ostatni raz w życiu widzę to miejsce. Wszystkie wspomnienia jak na złość powróciły i zkłębiły w mojej głowie. Kiedyś najpiękniejsze miejsce w całym moim życiu teraz wyglądało... Było tam pusto.
Usłyszałam krzyk mojego brata.
-Vanessa chodź, musimy już jechać!
Zarzuciłam na ramię torbę i westchnęłam: -No to papa...-po czym opuściłam pokój i zeszłam na dół po schodach.
Lukas stał pod drzwiami i ubierał czarne Converse.
-No siostra szybciej.-ponaglił mnie i spojżał na mnie.-Van, wiesz że ja też nie chcę, naprawde nie chcę... Muszę zostawić tutaj chłopaków, zespół. No wszystko co kocham. Jakoś musimy się z tym pogodzić.- Powiedział chcąc mnie jakoś  pocieszyć, jednak nie wychodziło mu to zbytnio, bo sam był bardzo smutny.-Chodźmy.-powiedział i opuściliśmy dom.

Wysiedliśmy z taksówki, która zawoziła nas na lotnisko. Zauważyłam Justina, a że za 30 minut mieliśmy mieć samolot, to podeszłam do niego.
-O Van jesteś!-uśmiechnął się i przytulił mnie mocno, jakbyśmy rozstawali się na zawsze i nigdy już mieli nie zobaczyć. To kochałam w Justinie już od pierwszego spotkania; miał ogromne uczucia. Mimo tego, że sprawiał wrażenie łobuza, to miał naprawdę ogromne serce, wiedział też do kogo może się przywiązać, a do kogo nie, umiał odróżnić przyjaciela od osoby fałszywej. Podziwiałam go za to, bo naprawde niewiele jest teraz takich ludzi, można wręcz powiedzieć, że zazdrościłam mu tego "wyczucia" dobra i zła.
-Dusisz mnie.-powiedziałam ledwo słyszalnie.
-Przepraszam, ale bardzo, bardzo, bardzo będę tęskił. Wiesz jak bardzo?
-Jak?
-No to...spróbuj policzyć wszystkie gwiazdy na niebie.-uśmiechnął się.
Spojżałam na niego dziwnie, po czym przeniosłam swój wzrok na niebo.
-Ale...jest dzień.-zaśmiałam się.
-A no tak masz rację.-roześmiał się.-No to wiedz, że najbardziej. Kocham cię strasznie, i nie chcę, żebyś leciała do Barcelony.-powiedział, ale szybko sprostował swoją wypowiedź.-Po przyjacielsku, jak co...
-Co on tutaj robi?-nagle Luke pojawił się obok mnie.
-Hemmo, daj spokój...-chciałam go uspokoić, jednak Luke to Luke.
-Vanessa, musimy już iść na samolot.-pociągnął mnie za rękę.
-Daj nam pięć minut.-wtrącił Justin, a Luke zmierzył go wzrokiem i oddalił się.
-Obiecaj, że będziesz dzwonić, pisać czy tam cokolwiek, w każdej wolnej chwili.-jego oczy się rozszerzyły, a głos załamał.
-Obiecuję...
-I trzymam za ciebie kciuki, że poradzisz sobie tam, że znajdziesz zajebistych przyjaciół, i... że kiedyś mnie tam zaprosisz.-uśmiechnął się.
-Oh, Justin, zawsze, kiedy tylko będziesz chciał to przychodź, nie muszę cię zapraszać.-popłakałam się.
-Królewny nie płaczą.-powiedział patrząc mi w oczy.
-A ja nie jestem królewną, mog...-zaśmiałam się przez łzy.
-To, że nie znalazłaś jeszcze swojego księcia, to wcale nie świadczy o tym, że nie jesteś królewną.-przerwał mi a następnie przytulił.
Trwaliśmy jeszcze przez dłuższą chwilę tak wtuleni w siebie.
-Ekhemm...Vanessa idziemy.-usłyszałam głos brata gdzieś za sobą.
-Cześć Justin.-próbowałam się uśmiechnąć.
-Cześć Vanessa.-odparł po czym odszedł.

-Przyjedziemy tu jeszcze kiedyś, prawda?-zwróciłam się do starszego brata.
-Obiecuję ci to.-uśmiechnął się i zapiął pasy, bo tak nakazała stewardessa.
-No to...żegnaj Australio...-rozpłakałam się. Opuszczałam miejsce, które kocham, opuszczałam własny dom.
-Jezu, Vanessa nie płacz, błagam cię.-blondyn przytulił mnie.-Zaczynamy nowe życie, może lepsze, a może gorsze... Kto wie, ale trzeba być jak najlepszej myśli, bo bez wiary nic nie zdziałasz.-uśmiechał się, a ja to odwzajemniłam.
Nałożyłam na uszy słuchawki, i włączyłam piosenkę Eminema. Jakoś jego muzyka zawsze mi pomagała, dużo było w niej logicznego przekazu, wziętego z życia, z codzienności. Tak minął mi cały lot, w słuchaniu muzyki. Miałam zamknięte ocze, ale nie spałam.
Ktoś szturchnął mnie w ramię. Znałam tylko jedną osobę, która tak robiła.
-Co jest? -Zapytałam.
-Lądujemy, jak coś.-powiedział, a ja zdjęłam z uczu słuchawki i razem z telefonem schowałam do torby.
Usłyszałam komunikat o zapinaniu pasów i kilku innych rzeczach. Lądowaliśmy. Czyli byłam już w Hiszpanii.

20 minut później byliśmy już na lotnisku i czekaliśmy na taksówkę, która miała zawieść nas do cioci Miley.Nasze wszystkie rzeczy z domu były już u niej. Dosyć dawno się z nią nie widziałam, a była uroczą kobietą, opiekuńczą i troskliwą.
Podaliśmy taksówkarzowi adres do jej domu, a ten odpalił silnik i ruszył w wyznaczone miejscej. Hiszpania była naprawdę pięknym miastem.Wielu roześmianych ludzi, chodziło po ulicach było tu dużo fotoreporterów... aż za dużo. Okazało się, że Miley mieszka dosyć blisko lotniska. Taksówka zatrzymała się pod jednym z domów. Wysiedliśmy, a Luke zapłacił starszemu panu.
Rozejżałam się dookoła. Trochę na prawo, był dosyć dobrzr widoczny stadion.
-Lukey, co to jest za stadion?
-Camp Nou, stadion FC Barcelony. Wiesz co, weź mi siary nie rób, jak możesz tego nie wiedzieć.-Powiedział zirytowały.
-Nie interesuję się piłką nożną, więc skąd mam to wiedzieć? Pójdziemy tam?-skinęłam na Camp Nou.
-Też bym chciał...
-Halo? Żyjecie, czy widok samego stadionu już...
-Miley, jejku jak się stęskniłam.-krzyknęłam i pobiegłam do kobiety. Była młoda, bardzo ładna, i na szczęście tylko trochę wyższa ode mnie. Przytyliłam ją mocno.
-Kochani czekam na was już od wczoraj. Cześć Luke.-uśmiechnęła się gdy chłopak podszedł.
-Witaj ciociu.-pocałował ją w policzek i także przytulił.
-Oh, mówiłam ci, żebyś mówił mi Miley.
-Nie wypada proszę cioci, kultura nakazuje mi...być kulturalnym.- chciał się roześmiać.
-Nie wydurniaj się już, mądralo jeden.- powiedziała srogo, lecz serdecznie. Chwilę później śmialiśmy się całą trójką.
-Wchodźcie do domu.-otworzyła nam drzwi, a my weszliśmy do środka.

Jest 3 rodział lel <33
Dziękuję Wam za te komentarze pod ostatnimi postami, to motywuje bardzo :*

wtorek, 3 lutego 2015

2~Co on tu robi?

-Vanessa wstawaj i kończ pakować resztę swoich rzeczy.-Luke wparadował mi do pokoju, zciągnął ze mnie kołdrę, po czym wgramolił się na łóżko i zaczął po nim skakać.-Jutro rano wyjeżdżamy.
-Nie chcę jechać...
-Sama dobrze wiesz, że ja też nie chcę, ale naprawdę nie ode mnie to zależy.-odparł.-Wstawaj no...
-Już, już.-spojżałam na zegarek- była 11:48. Super.
Dlaczego miesiąc minął tak szybko?Jakoś zwlokłam się z miękkiego łózka i przebrałam w szare dresy i krótką bluzkę. Na dworzu było bardzo ciepło. W końcu, to początek lata. Umyłam zęby, uczesałam włosy w wysokiego kucyka, następnie zrobiłam lekki makijaż i powróciłam do pokoju. Zabrałam się za szukanie mojej książki, musiała być na dole, bo w moim pokoju nigdzie jej nie było, więc zabrałam telefon i zeszłam na dół.

"Podniósł powieki i spojrzał na hobbita z niespodziewanie błękitnym błyskiem w oczach:
Dla was dobrze się stało, bo nie będę więcej wędrował, tak daleko z biegiem leśni rzeki, Puki rok się starzeje. Ani nie odwiedzę starej wierzby domostwa, po tej wiosny stronie, nim wstanie wesoła, zanim..."
J.RR.T k1 str.175

-Vanessa!- usłyszałam głos brata, rozchodzący się po całym domu. Zamknęłam pierwszą księgę Tolkiena i z głębokim westchnieniem odkrzyknęłam zrezygnowana.
-Co znowu?!
-To znowu, że nie ma mojego telefonu. Nie widziałaś go?
-Nie Luke, nie widziałam, od godziny próbuję skupić się na książce, a ty ciągle mi przerywasz.- Powiedziała z lekkim wyrzutem.
-Książka, książka... dużo mnie ona obchodzi...- powiedział cicho, jednak ona to słyszała.
-Mnie też bardzo dużo obchodzi twój telefon.- odbórknęłam i ponownie zagłębiłam w lekturze, jednak po raz kolejny mi przeszkodzono.
-Wychodzę!
-Ta informacja odmieniła moje życie...- mruknęłam nie odrywają  się od powieści, mimo iż czytałam ją chyba po raz setny, i znałam na pamięć, to kochałam nad życie.
-Która teraz czytasz te bzdury?-Brat podszedł do mnie, na co westchnęłam cicho.
-Nie wiem Luke, lubię to czytam. Ile razy dziennie grałeś na gitarze tą samą melodię?-zapytałam.
-Na gitarze którą zniszczyłaś...-syknął. Minął prawie miesiąc od tego "jakże" nieszczęsnego incydentu, ale chłopak dalej miał mi to za złe.
Zmierzył mnie piorunującym wzrokiem i wyparował z domu.
Kolejne wiersze książki sprawiały, że jej powieki stawały się coraz cięższe, czuła, że sen zaraz ją dopadnie. Odłożyła dzieło i przytulając do miękkie poduszki próbowała zasnąć, uznała jednak, że nie chce tracić dnia. Większości ich rzeczy było już popakowane w pudła i odstawione w korytarz, a większość mebli już dawno wyleciało do Barcelony.
-Kurde, zapomniałabym.-powiedziała sama do siebie. Zapomniałam zadzwonić do Justina...
Wzięłam telefon do ręki i na ekranie wystukałam jego numer.
-Halo?
-Hej Justin, to ja Vanessa.
-Witam cię. Coś się stało, że dzwonisz?
-Bo widzisz, muszę z tobą porozmawiać, to bardzo ważna sprawa. Jutro się wyprowadzam...
-Co? Jak to się wyprowadzasz? Gdzie?-Zdziwiło go to.
-Przyjdziesz do mnie? Bo to za dużo tłumaczenia.
-No pewnie że przyjdę, czekaj na mnie, za chwilę będę.-powiedział i rozłączył się.
Plus był taki, że mieszkał zaledwie dwa domy dalej niż ja.
Chwilę później w całym domu rozbrzmiał dzwonek od drzwi.
-Hej.-powiedziałam widząc chłopaka w drzwiach.
-No hej.-wszedł do domu i przytulił mnie.-Opowiadaj wszystko, i dlaczego nie powiedziałaś wcześniej?
-Przepraszam naprawdę, dowiedziałam się o tym około miesiąc temu, ale jakoś wypadło mi z głowy, żeby zadzwonić i ci powiedzieć. Ale tak, wyprowadzamy się do Barcelony...
-Co?! Do Barcelony?! Aż tak daleko?!
-No tak, ale to nie zależy ode mnie. Luke tak zadecydował...
-O matko, Luke tak zadecydował. Ale dlaczego tam? Nie możecie bliżej?-zauważyłam, że był smutny.
-A myślisz że ja bym nie chciała bliżej? Boję się zmiany klimatu i tego, że tam nie będzie dobrze. Strasznie chcię tu zostać, ale nie mogę.
-Ej bo...-Zaczął, jednak zawahał się na chwilę.
-Tak?
-Będę tęsknił za tobą.Musisz mi obiecać, że będziesz dzwonić. Bardzo często.-podkreślił dwa ostatnie słowa.
-Obiecuję, że będę dzwonić najczęściej jak tylko będę mogła.-Uśmiechnęłam się.
-Muszę już iść.-Powiedział, po czym udał się stronę wyjścia.
-Pojedziesz ze mną jutro na lotnisko?
-No pewnie, że tak.-odparł i przytulił mnie mocno. W tej właśnie chwili do domu wrócił Luke.
-Co on tu robi?-Poznałam w jego głosie tą nienawiść, z jaką zwykle zwracał się do Justina.
-Przyszedł się pożegnać.-powiedziałam.
-To wydaje mi się że musi już iść.-warknął blondyn.
-To widzimy się jutro, pa.- wyszedł z domu.
-Ile razy mówiłem ci, że nie życzę sobie tego, żeby on przebywał w moim domu?-powiedział Luke.
-To nie jest tylko twój dom. Jeśli ty masz prawo sprowadzać tu swoich przyjaciół, to ja moich też.-odparłam i chciałam odejść.
-Nie pozwalam ci.
Zaraz, co on powiedział?
-Słucham?-powiedziałam to z nutą rozbawienia.
-Nie pozwalam ci na przeprowadzenie tutaj jego.-powiedział pewnie.
-Chyba sobie żartujesz.-Teraz zaczęłam się śmiać.
-Nie, nie żartuję mówię naprawdę. Nie życzę sobie żeby on przebywał w naszym domu.
-A więc ja nie życzę sobie tego, żeby Calum przebywał w naszym domu.-powiedziałam.
-Tak, a to niby czemu?
-Temu, że wyzywa mnie od suk.- czekałam, aż mój brat w jakikolwiek sposób na to zareaguje, ale przeliczyłam się.
-Widocznie na to zasłużyłaś.-powiedział po czym dodał.- Spakowałaś się?
-Jeszcze nie.
-Dziewczyno wiesz która jest godzina?! Jutro o 7:40 mamy samolot.
Bez słowa udałam się w drogę do swojego pokoju, z szafy wyjęłam walizkę i zaczęłam pakować do niej resztę moich rzeczy.

~Oki mamy 2 rodział, liczę na jakiś komentarz :P
Mnie osobiście ten rozdział się nie podoba, ale ocena zależy od Was :)
A jutro Ney ma urodziny jejku, tak supi ^^

1~Suka...

*Vanessa*
-Vanessa strasznie mi przykro, ale nie mamy innego wyjścia, musimy się wyprowadzić.-odparł Luke i przytulił mnie mocno do siebie.
-Ale ja nie chcę wyjeżdżać, tutaj mam szkołę, wspomnienia, las, zwierzęta... Tutaj mam dom...
-Dobrze wiesz że ja też nie chcę stąd wyjeżdżać, muszę zostawić Caluma, Asha i Michaela, muszę opuścić zespół.-Zauważyłam, że na wspomnienie o zespole i chłopakach, pojedyncza łza spłynęła z jego oka. Sprawiało mu to ból, że musi zostawić tutaj, w Australii to co kocha, że musi zostawić tu swoje marzenia.
-Ale dlaczego?-płakałam.
-Widzisz, od dawna już nie mieszkamy z rodzicami, i tak naprawdę ten dom jest niczyi. Musimy się z niego wynieść. Mamy na to miesiąc... Przeprowadzimy się do Barcelony.
-Aż tak daleko? Nie możemy bliżej?
-W Barcelonie jest Miley, siostra mamy. Na jakiś czas zamieszkamy u niej, a potem...-sam nie wiedział co powiedzieć, spuścił jedynie głowę.
-Ej, nie martw się wszystko będzie dobrze.-Próbowałam go pocieszyć, jednak mało mi to wychodziło. Sama nie wierzyłam w to co mówię.
-Nic nie będzie dobrze, obiecałem rodzicom że się tobą zaopiekuję, że zawsze będziesz miała to co chcesz...
-Ale Luke, co ty mówisz? Wszystko jest okej.-Uśmiechnęłam się lekko.
-Napewno?
-Tak. Musimy teraz korzystać z ostatnich chwil, tutaj w Australii.-przytuliłam blondyna. Musiałam stawać na palcach, bo był o wiele wyższy. Odkleiłam się od brata, i poszłam do siebie.Po drodze zgarnęłam jabłko z koszyka w kuchni. Moje myśli skupiłam na tym, jak to będzie. Nigdy nie Wyjeżdżałam z domu a co dopiero miałam się przeprowadzić do Barcelony. Bałam się tego, że się nie zaklimatyzuję, jednak z drugiej strony byłam ciekawa świata.To mogło być coś ciekawego.
Otworzylam drzwi od pokoju, po czym weszłam do pomieszczenia.Panowała tam dosyć miła atmosfera, było ciepło, duże okno oświetlało cały pokój. Uwielbiałam tam przesiadywać. Potrafiłam się tam zamknąc, i nie wychodzić nawet przez dwa dni. Nie chciałam opuszczać tego miejsca, ponieważ związane z nim były najpiękniejsze wspomnienia mojego szesnastoletniego życia. Pojedyncza łza spłynęła z mojego oka.
Wzięłam do ręki telefon i zadzwoniłam do Bru. Odebrała po drugim sygnale.
-Słucham.-odezwała się.
-Hej Bru, to ja.
-Vanessa? Hej kochanie. Jak tam u ciebie?-zapytała.
-Tak to wszystko okej, ale przeprowadzam się.-westchnęłam.
-Do Barcelony niestety...
-Niestety? Dziewczyno ty się ciesz, to jest cudowny kraj. Jak byłam tam u Ney'a to było cudownie. Nie wiem jak jest teraz, dawno tam nie byłam. Czemu nie możesz do Brazylii?
-To nie ode mnie zależy. Lukey zadecydował, że jedziemy do Barcelony, mamy tam ciocię. Ale będziesz mnie odwiedzać!- uśmiechnęłam się.
-No jasne, że tak. Pozdrów Luka, Caluma, Asha i Michaela.
-Okej. A mów jak tam u ciebie.
Gadałam z nią jeszcze jakąś godzinę. Stęskniłyśmy się za sobą, dosyć dawno się nie widziałyśmy i musiałyśmy o wszystkim sobie opowiedzieć.

Zeszłam po schodach na dół, skąd dało się słyszeć gitarę i śpiew.
-Luke...
-Czego? Nie mam czasu, musisz mi zawracać głowę?-spojżał na mnie. Był bardzo zmiennym człowiekim. Raz opiekuńczy i miły, ale innym razem chamski i arogancki.Kiedyś nawet podejżewałama, że bierze narkotyki, ale nie, nie on.
-Masz pozdrowienia od Bruny! I chłopaki też.
Siedział obok Michaela i Ashtona.
-Dzięki, też ją pozdrów.-odparł Luke.-A teraz wywalaj mi z pokoju, nie widzę cię tutaj...
-Już mnie nie ma.-wróciłam do swojego pokoju. Rozumiałam go. To były nasze ostatnie chwile w Australii, chciał spędzić trochę czasu z chłopakami. Ja tak na prawdę nia miałam tu prawie żadnych przyjaciół. No może nie licząc Justina, ale nawet nie wiem czy on był moim przyjacielem. Kiedyś był moim chłopakiem, jednak wszystko zepsuło się, gdy pojawiła się ona, obecnie moja najlepsza przyjaciółka, Bruna. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Poprostu mnie zostawił. Płakałam wtedy ponad miesiąc, nie mogłam o nim zapomnieć, tak bardzo go kochałam. On mnie poprostu wykorzystał. Luke chciał go zabić za to co mi zrobił, ale powstrzymałam go.
Pewnego wieczoru przyszła do mnie Bruna. Płakała, więc mimo nienawiści do niej, wpuściłam ją do domu. Opowiedziała mi o wszystkim, zrobiło mi się jej szkoda, bo sama kiedyś byłam w jej sytuacji. Połączył nad jeden problem. I tak się zaprzyjaźniłyśmy. Ja pogodziłam się z Jusem, jednak Bru nie, dalej miała mu to za złe.
-Cholera.-warknęłam pod nosem, ale było już za późno. Moja jeszcze przed chwilą szara bluzka, teraz przybrała barwę dziwnego brązu połączonego z nutą szarości.-Nie masz oczu?-miałam wyrzuty do chłopaka.
-Sama może byś patrzyła jak leziesz, a nie cały czas o niebieskich migdałach myślisz...-warknął Calum.
-Nie, no pewnie, najlepiej zwalić na kogoś. A ty to co, święty jesteś?
-Dobra, daj spokój Van...-powiedział i wyminął mnie potrącając dosyć mocno, a ja nie przewidując tego ruchu wpadłam na ścianę i mocno uderzyłam głową o twardą powierzchnię.
-Idiota...-powiedziałam cicho, jednak na tyle głośno, by on to usłyszał.
-Suka.-odparł i roześmiał się.
Zrobiło mi się przykro, a nawet bardzo. Kilka łez wybrało się na wycieczkę po moim policzku. Weszłam po schodach na górę i zamknęłam w pokoju. Dalej płakałam. Położyłam się na łóżku i odpłynęłam w krainę snów.

~Supi, mamy pierwszy rozdział :) Mam nadzieję, że się spodoba hihi :*

Prolog

Jak to się wszystko zaczęło...
-Nie rozumiesz, że ta gitara była dla mnie całym światem, ale nie, kogo to interesuje, musiałaś ją zniszczyć. Dało ci to satysfakcję?!-Luke stał nade blondynką i wydzierał się niemiłosiernie głośno.
-Wiesz, jeżeli tobie satysfakcję daje znęcanie się nad młodszą siostrą, mnie to także...-warknęła zwykle opanowana dziewczyna.
Była od niego o wiele niższa i wyglądało to tak, jakby mrówka wytykała coś żyrafie.
-Ale nie musiałaś jej wyrzucać przez okno...-Jego głos załamał się na wspomnienie o zepsutym instrumencie.
-Oko za oko, ząb za ząb.-Odparła po czym usiadła przy stole opierając głowę na rękach i dumając sobie.Zamknęła oczy dając ponieść się marzenią, ignorowała wszelkie słowa Luke'a.
Myślała co by było gdyby...
A co taka dziewczyna może chcieć więcej od życia które wiodła bez żadnych zmartwień, ciesząc się teraźniejszością. Niby człowiek bez problemów ale czy na pewno?
-Słuchasz mnie?- usłyszała głos brata.
-Tak, tak, mów dalej, słucham cię.-Skłamała.
-Tak, więc co mówiłem?
-No dobra nie słuchałam cię... Przepraszam za tę gitarę.-wstała stając przed chłopakiem.
-Nie gniewam się już, ja też przepraszam...- wywrócił oczami i przytulił ją krótko.
Bez słowa wyszła i udała do ogrodu. Usiadła na zimnej posadzce i znowu pogrążyła w sobie.Jej długie blond loki opadły na czoło i ramiona, odgarnęła je zgrabnym ruchem ręki nie odbiegając od myśli.
Często siadała w tym samym miejscu i bujała w obłokach. Można było powiedzieć że to jest wręcz jej nawyk. A o czym myślała?
W jej głowie kłębiły się różne dziwne rzeczy, od deszcz cukierków i śniegu o smaku jabłkowym, po widok końca Świata, czy trzęsienia Ziemi. Taka niby zwykła dziewczyna, a jednak czasami pozory mylą. Zwykle zwracała uwagę na najmniejsze detale, a sedno rzeczy mało ją obchodziło.
Jej uwagę przykuły ptaki wijące gniazdko na pobliskim drzewie.
Lubiła naturyzm, lubiła to nawet mało powiedziane, zwierzęta pchały się do niej, jak niedźwiedzie do miodu.
Miała w sobie coś co sprawiało wrażenie delikatnej i cichej osóbki, ale nie. Była straszna gadułą, często karcono ją za to, zwłaszcza podczas odwiedzin gości.Potrafiła się tak rozgadać, że trudno ją było uciszyć. Temat zwykle był, jak to mówił tata "infantylną bzdetką".
Mimo tego miała przyjaciół, zawsze trzymali się razem, żadne nigdy nie odwróciło się od drugiego, a znali się naprawdę długo.
Bo czy 15 lat to krótko?
Znowu inna myśl zaśmieciła głowę dziewczyny. Jej uwagę przykuło małe, rude zwierzątko kicające w jej stronę. Widywała ją kilka razy dziennie, bo za jej domem był duży, rozpościerający się za horyzont las.
Wiewiórka była na tyle oswojona, że dziewczyna dostąpiła zaszczytu brania jej na rękę.
-Witaj.- Przywitała ją schylając się.- Dzisiaj też się spotykamy?- mówiła do zwierzątka, wiedząc, że to i tak jej nie rozumie.-Szkoda, że nie umiesz mówić...-Westchnęła głaskając istotkę po małej, rudej główce.
To po pomachało ogonkiem i uciekło do lasu, na co Vanessa odpowiedziała uśmiechem.
Dziewczyna powróciła na swoje miejsce i wsłuchała w przestrzeń. Do jej uszu dotarł odgłos muzyki. Poczekała kołysać się lekko z boku na bok. Muzykę też kochała, nie miała określonego gatunku jako ulubionego, słucha wszystkiego co wpadło jej w ucho. Tę nutę jednak znała, była to piosenka którą ostatnio bardzo często puszczano w radiu. Zresztą była to ulubiona piosenka jej przyjaciółki, Bruny.
Wstała i powracając do rzeczywistości weszła do domu.
-Van, musimy pogadać...-Luke siedział z telefonem w ręku przy kuchennym stole. W jego oczach było widać smutek.
-Co się stało?-zapytałam.
-Wyprowadzamy się do Barcelony...

Tak, więc to jest początek, chciałam was jakoś wprowadzić w to opowiadanie :)
Mam już to opowiadanie napisane, więc myślę że rozdziały będą się ukazywać co 2 może 3 dni, no góra 4.